The Facto The Facto
5584
BLOG

Komorowski – pierwsza biografia /odcinek 2: Przejęcie władzy

The Facto The Facto Polityka Obserwuj notkę 45

Od The Facto

Szczerze mówiąc chcieliśmy się nazwać z łacińska De Facto, ale okazało się, że takie wydawnictwo już istnieje i produkuje bodaj horoskopy. Cóż, kto pierwszy, ten lepszy. Byliśmy jednak przywiązani do nazwy, ponieważ oddawała nasz pomysł – czyli wydawanie literatury faktu, która jakoś bardziej do nas przemawia niż poezja. Zatem trochę ją (nazwę, nie poezję) zangielszczyliśmy, co może wygląda wsiowo, a może światowo, ale trzeba się do tej słownej zbitki przyzwyczaić, bowiem firma będzie istnieć przynajmniej przez następne 6 pokoleń (o czym nasze dzieci jeszcze nie wiedzą, ale to już ich problem).
„Komorowski - pierwsza niezależna biografia” Wiktora Świetlika to nasza druga książka i najlepiej opowie o niej autor. My wyjaśnimy, dlaczego poprosiliśmy go o jej napisanie. Z prostego powodu: jeszcze przed katastrofą smoleńską nagle zdaliśmy sobie sprawę, że powstaje przynajmniej tuzin publikacji na temat braci Kaczyńskich, którzy – jak wszystko wskazywało – skazani byli na porażkę. Natomiast nikt nie zajął się murowanym faworytem tych wyborów, czyli Bronisławem Komorowskim. Cóż, postanowiliśmy, że skoro nikt się nie kwapi, to my się podejmiemy. Miał zostać – i został – prezydentem, więc warto się dowiedzieć, kto kryje się za zabójczym wąsem. Zachęcamy do tego tym bardziej, że Świetlik spłodził całkiem zgrabną biografię.
W księgarniach można jeszcze spotkać naszą pierwszą publikację, zbiór zabawnych i niegłupich felietonów Igora Zalewskiego, pt. „Ogólna teoria wszystkiego”. Obecnie pracujemy natomiast nad wspomnieniami i alfabetem Ryszarda Bugaja. Premiera tej publikacji planowana jest na środek listopada. Następnych pomysłów zdradzać nie chcemy, chociaż język nas świerzbi. Konkurencja nie śpi.


 

 

Fragment książki „Bronisław Komorowski – pierwsza niezależna biografia”
(Publikowane fragmenty książki nie odzwierciedlają kolejności stron w książce)



Odcinek 2: Przejęcie władzy


W dniu katastrofy Polacy najpierw dowiadują się, że Bronisław Komorowski przejmuje obowiązki głowy państwa, ale brakuje komunikatu o tym, że już je przejął. Wreszcie o 13.43 pojawia się informacja, iż marszałek Sejmu, już jako p.o. prezydenta, ogłosił tygodniową żałobę.
10 kwietnia Komorowski przejął także wrogie sobie „królestwo” zmarłego poprzednika. Każdy ruch, potknięcie, wrogi gest mógł być i był faktycznie odczytywany jako akt agresji zarówno wobec zmarłych, jak i wobec tych, którzy po nich zostali. A także jako obliczona na potrzeby polityczne próba zniszczenia w ludzkich umysłach dobrego obrazu Lecha Kaczyńskiego czy wręcz obrzydzenia go na potrzeby gry politycznej.
Wątpliwości budzi przede wszystkim tempo działań. To zarzut podnoszony nie tylko przez podwładnych Lecha Kaczyńskiego czy PiS−owców. Poseł SLD Marek Wikiński, który był obecny na zebraniu sejmowym zwołanym w dniu katastrofy, mówił potem w wywiadzie prasowym: „Na własne oczy widziałem jego drugą twarz, którą pokazał na posiedzeniu Prezydium Sejmu i Konwentu Seniorów 10 kwietnia – w dniu tragedii smoleńskiej. Była to twarz człowieka cynicznego i bezwzględnego. Po tym, co wówczas zobaczyłem i usłyszałem, nie chcę, żeby został prezydentem”. Trzeba jednak pamiętać, iż Wikiński mówił to jako szef sztabu Grzegorza Napieralskiego, kontrkandydata Komorowskiego.
Według Andrzeja Dudy, byłego podsekretarza stanu w kancelarii Lecha Kaczyńskiego, pierwszy telefon z biura marszałka zadzwonił już około godziny 11. Przekazano informację, że marszałek przejmuje obowiązki głowy państwa. Duda, prawnik, był zdziwiony, że dzieje się to bez oficjalnego stwierdzenia zgonu prezydenta:


– Czy ktoś z państwa widział zwłoki prezydenta?
– Nie. Ale w telewizji podano.
– A czy ktoś z państwa widział notę dyplomatyczną ze strony rosyjskiej? Przecież nie można przejmować władzy na podstawie czerwonego paska w TVN 24.


Po 13 Duda odebrał kolejny telefon, informujący, że marszałek Komorowski rozmawiał telefonicznie z prezydentem Miedwiediewem i że od rosyjskiej głowy państwa „przyszła nota informująca o śmierci prezydenta”. „Zapytali, czy to wystarczy, i stwierdzili, że to kwestia bezpieczeństwa państwa” – relacjonuje dalej Duda, który po tym argumencie skapitulował, choć nadal miał obiekcje. Inni też mieli i uważali, że aby mogło dojść do przejęcia władzy, powinien istnieć oficjalny akt zgonu prezydenta.
Ostatecznie jednak Duda i jego koledzy przyjęli telefoniczne zaproszenie na spotkanie Komorowskiego z „tymi ministrami z kancelarii, którzy przeżyli”. Na miejscu dowiedzieli się, że nowym szefem kancelarii będzie Jacek Michałowski, znajomy Komorowskiego. Prezydencka minister Małgorzata Bochenek zaprotestowała i domagała się, by obowiązki szefa pełnił Jacek Sasin, zastępca Władysława Stasiaka, szefa kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Sasin w tym czasie leciał już do Warszawy. Andrzej Duda: „Dodałem, że w przypadku nieobecności szefa kancelarii obowiązki jego szefa podejmuje jego zastępca. Marszałek Komorowski jakby tego nie usłyszał. A przecież nawet jeszcze nie było potwierdzenia zgonu Władysława Stasiaka”.
Komorowski obstawał przy swoim, ale zapowiedział, że swoje funkcjonowanie w ramach kancelarii ograniczy do minimum – zgodnie zresztą z sugestiami konstytucjonalistów. Zdaniem byłych pracowników kancelarii tak się nie stało. W samym dniu katastrofy doszło do kilku potwierdzonych aktów ponurej bezduszności wobec przeciwników politycznych. W przyszłości posłużyły one do jeszcze większego podgrzania sporu i wzajemnych uprzedzeń. W PiS do dziś żywa jest pamięć tego, że sojusznik i przyjaciel Komorowskiego poseł Janusz Palikot rozsyłał SMS−a w swoim stylu: „Dlaczego do Smoleńska wyjechał kartofel, kurdupel, alkoholik, a wrócił mąż stanu?”. Komorowski nie odciął się od przyjaźni z Palikotem, a nawet zbyt ostro go nie skrytykował. Sojusznicy tacy jak Palikot wkrótce okazali się bardziej niekiedy szkodliwi niż zapiekli wrogowie. Krótko po katastrofie wśród dziennikarzy zaczęła krążyć pogłoska, jakoby Władysław Bartoszewski w dniu katastrofy w rozmowie z jednym z dziennikarzy miał stwierdzić: „Nic się nie stało”. Bartoszewski tego nie zdementował.
W odbiorze Polaków słabo wypadło też wieczorne orędzie marszałka. W krytycznej sytuacji mocno dał o sobie znać fakt, że mało emocjonalny Komorowski nie najlepiej radzi sobie w mediach w momentach, które wymagają okazywania uczuć. Nie potrafi porywać za sobą ludzi. W słynnym, bardzo krytykowanym później, niespełna dwuminutowym orędziu w gruncie rzeczy mówił tylko to, co należy w takiej chwili powiedzieć. W kilku zdaniach złożył kondolencje rodzinom, szczególnie rodzinie prezydenta, i poinformował, że zgodnie z konstytucją przejmuje obowiązki głowy państwa. Czyli powiedział właściwie wszystko, co powinno się w takim orędziu znaleźć. Ale nie było w tym duszy.
Widzowie, a także partyjni koledzy Komorowskiego czuli jego brak emocjonalnego zaangażowania. Sytuacja przypominała nieco zachowanie prymasa Józefa Glempa po śmierci Jana Pawła II. To właśnie brak empatii sprawił, że społeczeństwo odwróciło się wówczas od przywódcy polskiego Kościoła.
Komorowski nawet w swojej partii był porównywany z mającym perfekcyjne wyczucie nastrojów społecznych Donaldem Tuskiem. A atmosfera zaraz po katastrofie wymagała wyczucia i okazywania emocji, co zresztą większości osób przychodziło samo. Nawet największy ideowy wróg braci Kaczyńskich, Adam Michnik, wspominał zmarłego prezydenta ze łzami w oczach i z czułością wypowiadał jego imię: „Leszek”.
Zresztą premier podobno wystawił surową recenzję marszałkowskiego orędzia połączoną z krótką lekcją poglądową: „Bronek, dzisiaj polityka jest plastikowa. Dla ludzi często bardziej liczy się, jak wyglądasz i jak mówisz, niż to, co mówisz. Wszyscy się szkoliliśmy, ty też powinieneś podszkolić się z dykcji, bo mówisz jak kaznodzieja”.
Kolejne dni też nie były łatwe. Przede wszystkim trzeba było podjąć kilka decyzji personalnych – Komorowski wywiązał się z tego nie najgorzej. Nie zdecydował się na czysto partyjne nominacje. Na przykład do Biura Bezpieczeństwa Narodowego w miejsce zmarłego w katastrofie Aleksandra Szczygły trafił generał Stanisław Koziej, teoretyk wojskowości i znany komentator od spraw wojskowych. To swoją drogą mogło być odbierane jako kolejny prztyczek wymierzony ministrowi obrony narodowej, którego Koziej, tak samo zresztą jak większość ekspertów od wojskowości, nie ceni – w przeszłości zrezygnował przecież z funkcji doradcy ministra Bogdana Klicha.
Ale i w BBN, i w Pałacu Prezydenckim było poczucie opuszczenia, a nawet wrogości. To tam odczuwano największy żal wobec Komorowskiego, który nie kontaktował się z przypadkowo „odziedziczonymi” podwładnymi. Pracownicy BBN o nowym szefie dowiedzieli się z telewizji.
Oczywiście, bez względu na błędy w kontaktach z politycznymi sierotami po zmarłym prezydencie, jako człowiek z wrogiego obozu Komorowski był raczej u przeciwnika na spalonej pozycji. Ale wiele wskazuje na to, że dla politycznych wrogów nie ma współczucia nawet wtedy, gdy giną lub przeżywają tragedię. Na mszy pogrzebowej w Bazylice Mariackiej w Krakowie było niemal 40 miejsc dla rządu, a nie było ich w ogóle dla podwładnych i przyjaciół z pracy zmarłego prezydenta. Jako gospodarz brylował tam i przemawiał Bronisław Komorowski. Zniesmaczeni tym byli potem nawet niektórzy działacze krakowskiej Platformy.


Do lektury kolejnych fragmentów książki zapraszamy codziennie o 17.00
(z wyłączeniem sobót i niedziel).

 

The Facto
O mnie The Facto

„Bronisław Komorowski – pierwsza niezależna biografia” to historia kariery politycznej, która doprowadziła czwartego prezydenta III RP na sam szczyt władzy. Autor opisuje przemianę dzielnego opozycjonisty w umiarkowanego polityka, a w końcu jego walkę o prezydenturę. Urzędujący prezydent różni się od trzech poprzedników – nie był ani wizjonerem politycznym ani ważnym liderem, nie było go przy Okrągłym Stole. Co było więc metodą polityczną, zdecydowało o jego sukcesie? Relacje z Donaldem Tuskiem? Usposobienie? A może po prostu przypadek? Wiktor Świetlik śledzi wszystkie te czynniki. - Otrzymaliśmy książkę nie tylko wartko napisaną, ale i pozbawioną łatwo rzucanych ocen oraz kategorycznych konkluzji. Sporo w niej natomiast interesujących faktów i celnych pytań – napisał we wstępie profesor Antoni Dudek.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka